Ze smutkiem zgadzam się z większością opinii. Mnie też zalewa kiedy oglądam nasze "wielkie" produkcje, i co kilka minut pytam żonę, czy słyszała "co powiedział/a?", niestety nie tylko ja nie słyszę

Na całe szczęście. Generalnie mam wrażenie, że kino polskie postanowiło być niekomercyjne - ale w tym sensie, że kompletnie nie sprzedajne ze względu na jakość. Ten temat dosyć często poruszamy wśród znajomych realizatorów i jednoznacznie stwierdzamy, że stare, nawet te świeżo-powojenne polskie filmy brzmią o niebo lepiej - nie tylko są czytelne, ale często naturalna akustyka pomieszczeń daje o niebo lepsze rezultaty niż dzisiejsze mega-głosy jak ze studni... Inna sprawa, że muzyka w tych starych polskich filmach, choć technicznie nagrana na poziomie, na jaki wtedy pozwalał sprzęt i wiedza techniczna - za to czuć rękę profesjonalnej orkiestracji i kreacji brzmienia przez odpowiednią aranżację, a przede wszystkim kompozycji. Dziś niestety trąci straszną amatorszczyzną, tanimi kompozycjami i fatalną realizacją. Nie wiem, czy Wy też tak macie - kiedy film zaczyna się, po paru taktach jestem w stanie (na własny użytek) stwierdzić, czy ma sens oglądanie filmu właśnie na podstawie muzyki, tanie produkcje - tanie w sensie bardzo szerokim - trącą kiczem od pierwszych współbrzmień, melodyki. I to akurat dotyczy nie tyle polskich filmów, ale w głównej mierze tej taniej masówki produkowanej na Zachodzie, na która łatwo naciąć się w wypożyczalniach video. Ale to dygresja, a wracając do tematu - generalnie nasze filmy są "półgębkiem"

, gdzie obraz jest najistotniejszy, a jedno słowo, które potrafi pojawić się po trzyminutowej scenie milczącego bohatera wpatrzonego w siną dal, wywołuje na sali kinowej jedynie szemranie: "co? co powiedział?" I tym optymistycznym... "dziekuję za pozytywne rozpatrzenie mojej prośby" :) (jak napisałem w podaniu na studia

) )
Pozdrowienia,
Jacek