Od niedawna wspolpracuje z pewna stacja TV (a wlasciwie): nieformalnie (bez umowy) przygotowuje pewnej znanej osobie muzyke do jej autorskich programow. Poczatkowa radosc - wiadomo - moja muza zamiast trafiac do "szuflady" czesto teraz leci
na malym ekranie, jakis grosz wpada - i dalsza wspolpraca (nie tylko z tym pojedynczym dziennikarzem) wyglada bardzo rozwojowo... ale w tym wszystkim coraz mniej mi do smiechu.
Na poczatek zanim zaczne jeczec mam pytanie w kwestii czysto technicznej:
Ow dziennikarz zyczy sobie ode mnie partyturke, co pomimo mojej nieznajomosci nut bylo dotad wykonalne (wystarczylo mi wydrukowac zapis nutowy z Sonara). Tym razem jednak prawie cala produkcja opiera sie na loopach z biblioteki Stylusa RMX.
Orginalnie przetworzonych, ale mimo wszystko tradycyjnie rozumianej "melodii" tam nie doswiaczysz. Ale facet sie uparl i
mu "partyture" trzeba DAC! A co ja mu mam DAC? Sekwencje naciskania klawiszy uruchamiajacych loopy?
Nie usmiecha mi sie natomiast udostepniac gosciowi oryginalnej
sesji.
Przyznam sie, ze temacie praw autorskich jestem zielony. Oprocz tego genetycznie brak u mnie podstawowych mechanizmow obronnych na oszustwo. Efekt jest taki, ze poprzednie kawalki
facet bral z "partytura" (ganial z tym do zaiksu)

A co ja z tego mam, ze takie intro (bo to zwykle sa 10-30 sekundowce) krazy w TV pare razy w tygodniu? 1000 zl i satysfakcje.
To wszystko nie ma rak i nog. Co mi poradzicie? Jak na przyszlosc sprawe stawiac, czego wymagac, do czego sam musze byc zobowiazany (szkoda ze zrobienie muzyki to nie wszystko).
Jakie honoraria itd itd. Im wiecej mi poradzicie, powiecie o tej branzy, kulisach, tych wszystkich prawnych zawilosciach - tym wieksze DZIEKI z mojej strony. No i - rzecz jasna - w ten sposob
moze o jednego psujacego rynek leszcza bedzie mniej.
