Ciekawa dysputa się tutaj rozwinęła, nie rozumiem tylko poco udowadniać wyższości wpływu na brzmienie, wzmacniacza nad techniką gry?
Przecież wiadomo że obydwa te czynniki mają znaczenie w końcowym wykonaniu.
Dla zwolenników teori samogrających wzmacniaczy mam cytat z wywiadu który przeprowadził Tim Oakes dla International Musician And Recording World w czerwcu 1980r. z Mike'm Oldfield'em:
MO:
"Zwykłem używać całego gryfu i próbowałem znaleźć gitarę, która będzie dokładna na górze. Gibson L6S jest dobra, ale nie jest tak dobra jakbym tego chciał. Sądzę, że powinienem mieć tą ES335, one są naprawdę świetne. Ale lubię szyjkę L6S, kształt jest w sam raz i dla mnie to jedna z najważniejszych cech. Przystawki nie są najlepsze - to można skorygować wzmacniaczami, one sprawiają że cokolwiek brzmi dobrze."
A dla zwolenników techniki gry argument:
Czy Steve Vai przestał by czarować nas swoją grą gdyby został wpięty w Line In? Chyba nie!
Tak więc zamiast generalizować zbierajcie kasę na dobre wzmacniacze i gitary, a potem ćwiczcie za dwóch (lub trzech)
Pozdrawiam OLEARNIK