
Czy to normalne, że beyerdynamice DT-150 brzmią (jak to trafnie ktoś opisał gdzie indziej w Internecie), jakbym we wzmacniaczu z późnych lat 70. skręcił wysokie tony do minimum, bas na maksimum i jeszcze włączył "loudness"?
Albo egzemplarz, którego używam jest wadliwy, albo te słuchawki mają taki charakter brzmienia - problem w tym, że nie jestem tego w stanie słuchać przez dłużej niż kwadrans - od nadmiaru basu zaczynają boleć uszy. Brzmienie fortepianu to już prawdziwa masakra - brzmi jak przykryty kocem. Zresztą wystarczy zagrać akord oktawę niżej niż środkowe C i wszystko zlewa się w jedną wielką basową pulpę.
Próbuję się przyzwyczaić od dwóch tygodni, ale bez powodzenia. Nie wiem, jak te słuchawki mogą się nazywać studyjnymi i referencyjnymi - to pierwsze "nauszniki" studyjne z takimi problemami z basem, jakie słyszałem. Brzmi to jak magnetofon Sony z "mega bassem".
Próbowałem z: wyjściem słuchawkowym miksera Alesis, wyjściem słuchawkowym Kurzweila K2600 i kilku innych syntezatorów, z dobrze zrealizowanych CD i referencyjnego wzmacniacza (konsumenckiego, nie studyjnego) Marantza, a nawet dla porównania z mp3 na iPodzie - wszędzie to samo.